woytek
strzelec
Dołączył: 31 Lip 2011
Posty: 172
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Łódż
|
Wysłany: Wto 17:56, 25 Paź 2011 Temat postu: Relacja kaprala 86 pułku piechoty |
|
|
Przeglądając w sobotę,swoje zbiory książkowe,znalazłem,relację kaprala Stanisława Witkowskiego (ur1916)z kompani p.panc 86 pp z Mołodeczna (19 DP) zamieszczoną w "Dzienniku Łódzkim" we wrześniu 1999 roku,z walk pod Piotrkowem.
Oto jego wspomnienia.
Od czerwca 1939 roku,nastąpiła zmiana w szkoleniu.Szczególny nacisk kładzie się na obronę,a ściślej na zwalczanie broni pancernej.Dwa razy dziennie odbywa się strzelanie do celów ruchomych.Prawie co drugi dzień przychodzi dowódca pułku p.płk Peszek.Wyczuwa się,że sytuacja na granicy,staje się napięta.Wreszcie 19 sierpnia w nocy ogłoszono cichy alarm.Dostajemy nowe umundurowanie.Zostaję przydzielony jako celowniczy do 9 działonu.Działon od razu pobiera ostrą amunicję.Już wiemy jedziemy na wojnę.
Załadowaliśmy się do pociągu,przez Lidę,Brześć,Warszawę dojechaliśmy do Skierniewic.Nocnymi marszami przez Tomaszów,Piotrków osiągamy rejon.
I oto już wojna.Drugiego dnia września bezustannie podają nam komendę na pozycjach"Uwaga,lotnik kryj sie!Ku naszemu zdumieniu nie widzimy naszych samolotów.Tego dnia luftwaffe wykrywa nasz oddział.Pierwszy raz jesteśmy pod ogniem.Bomby zabijają wielu żołnierzy i wiele koni.Nie wiemy gdzie znajduje się linia frontu.
Po nalocie zbiórka działonu,Kasprzyk mój dowódca działonu nie żyje.Dowódca kompani oddaje armatkę pod moją komendę.Na wieczornej odprawie rozdzielają stanowiska.W lesie nasze pepance mają zgotować nieprzyjacielowi przykrą niespodziankę.Powiedziano nam,że jesteśmy teraz pierwszą przeszkodą na drodze niemców atakujących na kierunku Piotrków-Warszawa.
Wychodzimy w nocy z lasu,przez łąkę docieramy pod wzgórze.Moje stanowisko jest pierwsze od lewej w kartoflisku.Wyciągamy amunicję z jaszcza,obsługa bierze się do kopania stanowiska ogniowego.Ziemia jest gliniasta,twarda jak skała i dopiero nad ranem udaje nam się schować armatkę w wykopie.
5 września słyszymy chrzęst gąsiennic,w odległości 300 metrów z mgły wiszącej nad łąką wyłaniają się powoli sylwetki lekkich czołgów.Po nzszej lini przechodzi szmer,niektórzy twierdzą że nie należy strzelać bo to chyba polskie.Wątpliwości rozwiewają sie po pierwszych strzałach,czołgi przyspieszają.
Chwytam za spust,spoglądam w celownik.Krzyżownica jest słabo widoczna,podprowadzam ją pod czołg.Strzał,niestety pojazd jedzie dalej.
Mój ładowniczy Andrzej Sokołowski "Sokolik",trąca mnie mocno w prawy bok.Krzyczy:Stachu co robisz,po co te nerwy?!Podciągam celownik żeby poprawić,sciskam spust.Błysk ognia,czołg staje w płomieniach.Błyskawicznie przenoszę celownik pod drugi.Znów słup ognia.Trzeci w tym czasie zjeżdża w dół,jest częściowo ukryty za nasypem i praży po nas.Moje następne strzały są bezskuteczne.Wkrótce jednak słyszę huk i trzeci niemiec zajmuje się ogniem,to chyba celowniczy Puchalskiego dokonał tego dzieła.
Na moment zapada cisza,chwila wytchnienia.Nie na długo-nagle drży ziemia.Niemcy rozpoczynają przygotowanie artyleryjskie,całe szczęście,że ogień przenosi.Zaczynam odróżniać,że odezwały się nasze armaty,nabieram otuchy niemieckie działa cichną.W tym momencie na głowę spadają nam samoloty,kiedy jedne zrzuciły ładunek,nadlatują następne.
Znów krótka przerwa.Przeraźliwe jęki rannych i konających.I na dodatek zbliża się duża grupa czołgów.Piechurzy wołają żebyśmy zaczęli strzelać,nie wolno nam jednak wcześniej niz znajdą się w odległości 300 metrów.Nasza piechota ucieka.Trafiam trzeci tego dnia czołg,zaraz potem czwarty i piąty.Przekonuję się że nasze pepance,to cudowna,niezawodna broń.Wysyłam amunicyjnego i gońca po pociski,zapas na stanowisku stopniał o ponad połowę.Znów nas bierze w obroty artyleria niemiecka,nasze działa polowe strzelają coraz rzadziej,aż cichną zupełnie.Wracają samoloty,jeszcze nie złapaliśmy oddechu po bombardowaniu,gdy rusza kolejna fala czołgów.Podprowadzam celownik pod pierwszy,który stara się mnie zajść z lewej,naciskam spust,czołg zamienia się w słup ognia.Pierwszy raz widzę jak wyskakują z niego palący się żywcem ludzie.Tak przeraźliwego głosu w życiu nie słyszałem,nie mam jednak czasu się nad tym zastanawiać.Dwie następne maszyny,są już w odległości 100 metrów,atakują z lewej gdzie nie ma naszych pepanców.Mój ogień jest na tyle skuteczny,że kierują się na prawo w kierunku szosy piotrkowskiej.Defilując przed nami wystawiają sylwetkę na pewny strzał.
Za którymś razem nasza armatka jakby zakaszlała,spoglądam w wylot lufy-jest nagrzana bo białości.Stygnie wolno,ale to nie ma większego znaczenia,bo obsługa nie wróciła z nowymi pociskami.Jeden z amunicyjnych leży 6-7 metrów od stanowiska.Nie żyje.
Na szczęście niemcy trochę zwalniają,strzelamy.Jeszcze jeden czołg rozłupany jak orzech włoski.Andrzej uderza mnie mocno w plecy kolejny amunicyjny zabity,inny ciężko ranny.Teraz strzelam powoli,z obsługi pozostało nas tylko dwóch,niemcy cofają się,ale nam pozostał tylko jeden pocisk.
O zmierzchu czołgi zaskakują nas od tyłu,mamy tylko jeden pocisk.Nadjeżdża jeden czołg.Błysk-i trzech pancerniaków oblanych płonącym paliwem wrzeszczy o pomoc.
Nagle wybuch.Coś mną szarpnęło,chcę otworzyć oczy,z gardła wypluwam piasek,piekielny ból w prawym boku.Andrzej oparty o działko krzyczy:wody,ratuj!Czuję,że zapadam się gdzieś głeboko.
Otworzyłem oczy w gdy byłem już w szpitalu w Częstochowie obsługiwanym,przez niemieckich lekarzy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|